food

Accidentally great dinner

By the time we finish with the Zukan, it's already evening, and we head back to the Chuo Dori area we had spotted earlier for some night photography.

Kiedy wychodzimy z Zukanu, jest już wieczór i wracamy do rejonu Chuo Dori, który zauważyliśmy wcześniej, aby zrobić nocne zdjęcia.

As we wander around, we come across a small restaurant called Little Okinawa and decide to stop in for a beer and something to eat. The place has a pub vibe and really stands out, but it might have been a bit tricky to find if we were specifically looking for it. The food here is quite different from what you'd find in a typical Tokyo restaurant. We get to try a seafood salad and some 'grape' seaweed, with tiny translucent spheres hanging off the stem. It's one of the best things I've had in Tokyo.

Łażąc po okolicy, natrafiamy na małą restaurację o nazwie Little Okinawa i postanawiamy wejść na piwo i coś do jedzenia. Jest to o miejsce, które wygląda na pierwszy rzut oka jak nasze tradycyjne puby i naprawdę się tym wyróżnia, ale gdybyśmy specjalnie go szukali to jest szansa, ze byłoby to trochę wyzwanie. Jedzenie tutaj jest zupełnie inne od tego, co można znaleźć w typowej tokijskiej restauracji. Próbujemy sałatki z owoców morza i wodorostów „winogronowych” z maleńkimi półprzezroczystymi kuleczkami zwisającymi z łodygi. Cała ta salatka to jedna z najlepszych rzeczy, jakie jadłam w Tokio.

The first breakfast

After a morning of exploring, we returned to the Plaza de Armas Hotel for a well-earned breakfast. The dining area welcomed us with a bright buffet full of inviting options. There were fresh vegetables and crunchy pickles, alongside warm trays of bacon, eggs, and sausages. A selection of fruit and cereals added a lighter touch, and baskets of breads and sweet pastries tempted from the corner. We could order coffee, tea, or a cup of thick, delicious hot chocolate that felt like a treat in itself. Coca tea and fresh juices were also on hand—available any time, which was a nice touch.

It was the kind of breakfast that let you linger, take a breath, and just enjoy the moment—simple, satisfying, and full of little comforts.

Po porannym spacerze wróciliśmy do hotelu Plaza de Armas, gdzie czekało na nas śniadanie. W restauracji hotelu stał już gotowy bufet, z którego uśmiechały się nas warzywa, marynaty, chrupiący bekon, jajka i kiełbaski. Do tego owoce, musli oraz różne rodzaje pieczywa i słodkich wypieków. Można było zamówić kawę, herbatę albo gęstą, pyszną czekoladę na gorąco. Herbata z liści koki i świeże soki były dostępne przez cały czas.

To było takie śniadanie, które pozwala się na chwilę zatrzymać, zrelaksować i po prostu cieszyć chwilą – bez pośpiechu (nie będziemy sobie przecież wypominać, że także bez umiaru).

Yaku

A few blocks away from the main plaza, at the corner of Regocijo Square, we find a building with a protruding wooden balcony painted blue. It houses Yaku: Cocina de Altura, a restaurant that consistently appears on lists of the top 10 best places to eat in Cusco, regardless of the source. Personally, I believe it might even be the number one, but let me not get ahead of myself. Yaku serves classic Peruvian and Andean flavours alongside a variety of delicious wood-fired pizzas and salads.

Kilka przecznic od głównego placu, na rogu placu Regocijo, znajdujemy budynek z wystającym drewnianym balkonem pomalowanym na niebiesko. Mieści się w nim Yaku: Cocina de Altura, restauracja, która stale pojawia się na listach 10 najlepszych punktów gastronomicznych Cuzco, niezależnie od źródła. Osobiście uważam, że może być nawet jest numerem jeden, ale nie wybiegajmy na razie za daleko w przyszłość. Yaku serwuje klasyczne peruwiańskie i andyjskie smaki, pizze z pieca opalanego drewnem i rozmaite sałatki.

We are seated on the outdoor patio, and to be honest, the decor isn’t particularly striking here (not that it is bad, just relatively simple). However, it’s covered for the rainy season, and the warmth from the heaters dispersed throughout the room creates a pleasant atmosphere. You might think it’s just an average Cusco restaurant, but you’ll be pleasantly surprised when your food arrives. To me, it is at the very least worthy of a Michelin recommendation, if not a star (btw, Micheline guide does not cover Cusco).

Sadzają nas na tarasie na zewnątrz i szczerze mówiąc, wystrój nie jest tu szczególnie uderzający (nie mówię, że jest źle, tylko nic szczególnego). Jednak taras jest zadaszony na czas pory deszczowej, a ciepło z pieców grzewczych rozproszonych po całym pomieszczeniu tworzy przyjemną atmosferę. I można by pomyśleć, że to po prostu przeciętna restauracja w Cusco, ale ta opinia diametralnie się zmieni, jak tylko dotrze do zamawiającego jedzenie. Dla mnie jest ono co najmniej godne rekomendacji Michelin, jeśli nawet nie gwiazdki (tyle, że ranking Michelin nie operuje w Cuzco).

Yaku is quite famous for its unique ceviche. The menu describes it as follows: HIGHLANDER MARINATED TROUT - dazzle your senses with our delicious, sashimi-style “tiradito” trout, fresh slices accompanied by yellow chili pepper, "tiger's milk" sauce, topped with Andean chalaquita (a chopped onion mix), avocado, and sweet potato mousse. So we order it, and dazzled we are! It is undoubtedly the best ceviche in town. The presentation is also stunning. This “Tiradito de Altura” differs from traditional ceviche by emphasizing unique Andean ingredients and regional flavours. Traditional ceviche typically features white fish (but in Cusco, trout is quite common), red onions, and lime juice, Yaku’s dish incorporates specific ingredients from the Cusco region, including river trout together with its fried skin and citrus-based marinade.

Yaku jest znane ze swojego wyjątkowego ceviche. Menu opisuje je następująco: HIGHLANDER MARINATED TROUT - zachwyć swoje zmysły naszym pysznym pstrągiem „tiradito” w stylu sashimi, podanym z żółtą papryczką chili, sosem „mleko tygrysa” i zwieńczonym andyjską chalaquitą (mieszanką siekanej cebuli), awokado oraz musem ze słodkich ziemniaków. Zamawiamy więc i nasze zmysły są zachwycone! To bez wątpienia najlepsze ceviche w mieście. Prezentacja jest również piękna. „Tiradito de Altura” różni się od tradycyjnego ceviche, podkreślając unikalne andyjskie składniki i regionalne smaki. Tradycyjne ceviche zazwyczaj zawiera białą rybę (chociaż akurat w Cuzco pstrąg jest dość powszechny), czerwoną cebulę i sok z limonki. Danie w Yaku zawiera zaś specyficzne składniki z regionu Cuzco, w tym pstrąga rzecznego wraz z jego smażoną skórą i marynatą na bazie cytrusów.

We also order a wok-stir-fried rice with crispy vegetables and pork. For dessert, I opt for the “warm chocolate brownie 'Quillabambino' garnished with house-made seasonal fruit ice cream” and their fantastic herbal tea. Marcin chooses “sponge chocolate cake soaked in a mixture of three kinds of milk and mocha, garnished with seasonal homemade fruit ice cream,” along with a glass of passionfruit pisco sour. To say we are happy with our meals is an understatement. Yobe, who takes care of us, also deserves recognition for her hospitality and attentive service.

Yaku sets the bar for food quality exceptionally high, and now I will compare every subsequent meal in Peru to this one. But I can say it in advance: nothing will beat their ceviche.

Zamówiliśmy również ryż smażony w woku z chrupiącymi warzywami i wieprzowiną. Na deser ja wybieram „ciepłe czekoladowe brownie 'Quillabambino' z domowymi sezonowymi lodami owocowymi” i ich fantastyczną herbatę ziołową. Marcin wybiera „biszkopt czekoladowy nasączony mieszanką trzech rodzajów mleka i mokki, z lodami” wraz ze szklaneczką pisco sour z marakują. Powiedzieć, że jesteśmy zadowoleni z naszych posiłków, to zdecydowanie za mało. Yobe, która się nami opiekuje, również zasługuje na uznanie za swoją gościnność i uważną ale nie nachalną obsługę.

Yaku ustawia poprzeczkę jakości jedzenia wyjątkowo wysoko i teraz będę porównywać każdy kolejny posiłek w Peru do włanie tego. Ale jedno mogę powiedzieć z góry: nic nie przebije ich ceviche.

Room and bar

The room is simple but nice, and we can just about see a cathedral from the window if we look to the side. For our Korean online lesson, I stay in the room and Marcin goes to the lounge, which is conveniently empty.

Pokój jest prosty, ale przyjemny, a z okna patrzeć mocno do boku można nawet zobaczyć katedrę. Na naszą lekcję koreańskiego online ja zostaję w pokoju, a Marcin idzie do hotelowego lounge’u, który jest wygodnie pusty.

After Korean we pop into the bar for a savoury snack, another cup of coca tea and hot chocolate. Here, hot chocolate is nothing like the sweet, sugary drinks we are accustomed to in Europe. Instead, it is rich with real cacao fat, offering a deeper, more profound taste with much less or no sugar at all.

Po koreańskim wpadamy do baru na przekąskę, kolejną filiżankę herbaty z koki i gorącą czekoladę. Gorąca czekolada nie przypomina tutaj słodkiego napoju, do którego jesteśmy przyzwyczajeni w Europie. Zamiast tego jest bogata w prawdziwy tłuszcz kakaowy, oferując głębszy, bardziej wyrazisty smak z dużo mniejszą ilością cukru lub nawet zupełnie bez cukru.

And we also discover the balcony. Oh, what a treat it is. The view is just perfect. From our perch, we can see the majestic cathedral, the stunning Jesuit church, and the bustling expanse of the Plaza de Armas below us.

I odkrywamy też balkon. Och, balkon jest fenomenalny. Możemy z niego podziwiać majestatyczną katedrę, wspaniały kościół jezuicki i tętniącą życiem przestrzeń całego Plaza de Armas.

Off to Peru

No matter how profoundly I plan and persuade myself that I’ll be the paragon of organization, I invariably find myself engaged in a not-so-glamorous all-nighter before every trip. Yes, it’s true. The departure time was ostensibly set for this evening, but here I am at the airport, sleep deprived, bleary-eyed and clutching a mug of earl grey like a life raft. But perhaps it’s a good thing! Because it turns out the in-flight entertainment is a total snooze-fest (note to self: never fly Avianca again without Netflix download prepared). So, there I am hoping for the vast buffet of in-flight movies to catch up with, but my only option is the sweet embrace of sleep (thank you, exhaustion!).

The food is also not really worth mentioning. Not that I was particularly wed to the idea of airplane cuisine (after all, we had quite delicious sandwiches at the airport), but what we got is perfectly mediocre. Thank goodness the seats are comfy enough.

Bez względu na to, ile planuję i jak obiecuję sobie, że tym razem będę wzorem organizacji i wyruszę w podróż przygotowana i wypoczęta, prawie niezmiennie przed każdym lotem mam za sobą nie przespaną noc (praca to zuo). Chociaż tym razem godzina odlotu przypada wieczorem, oto jestem na lotnisku, pozbawiona snu of ponad doby, ściskając kubek earl greya jak tratwę ratunkową. Ale może to i dobrze! Ponieważ okazuje się, że „rozrywka” na pokładzie to totalne nudy(notatka dla siebie: nigdy więcej nie lataj Aviancą bez pobrania jakiegoś serialu z Netflixa). Tak więc rozwiane zostają moje nadzieje, że nadrobię zaległości kina zachodniego na pokładzie i moją jedyną sensowną opcją jest zapaść w słodkie objęcia snu (wyczerpanie jest jednak przydatne).

Jedzenie serwowane przez Aviancę również nie jest za bardzo warte wzmianki. Nie żebym była szczególnie optymistycznie nastawiona do posiłków samolotowych - dlatego przd odlotem pożarliśmy bagietki z lotniskowego Preta. Na szczęście siedzenia są wystarczająco wygodne i bardzo zmęczony człowiek może nawet zasnąć.

Fast forward 11 long hours (11 hours!!!) and we finally land in Bogotá, where we enjoy (or maybe suffer, I am not sure to be honest) a four-hour layover. We found a little restaurant near our gate and we decided to have some soup. It was less about hunger and more about a need to fill the slow ticking clock with something.

11 długich godzin później w końcu lądujemy w Bogocie, gdzie cieszymy się czterogodzinną przerwą na przesiadkę (a może bardziej cierpimy z jej powodu - szczerze mówiąc, nie jestem pewna). Niedaleko naszej bramki znajdujemy małą restaurację i postanawiamy zamówić sobie zupę. Mniej chodzi o głód (jaki w ogóle głód?), a bardziej o wypełnienia czymś czasu. Na wakacjach kalorie nie tuczą, co nie?

Then it is back on a plane to Cusco! Just over three hours later, we discovered that despite the weather forecast had promised doom and gloom (which had apparently been taking things a tad too far with the rain this year - let me just say, I was half-prepared to build an ark), we are welcomed with relatively warm weather and a blue(ish) sky.

Now, the bureaucratic soap opera unfolds when we try to register our drone on entry. Let’s just say it is the kind of ordeal you expect from a spy movie gone wrong—tedious and involving lots of waiting. And I mean LOTS of waiting. But then, as fate would have it, the hotel rep is still waiting for us and within moments, we are whisked away in a taxi to our hotel. And lo and behold! We arrived before I could blink twice—just in time to join in our online Korean lesson.

 

A potem jest wreszcie samolot do Cusco. Niecałe trzy godziny później odkryliśmy, że pomimo prognozy pogody zapowiadającej ciągłe burze i deszcze(pora deszczowa w tym roku była dość dramatyczna i z opisów wynikało, że powinniśmy ostro przemyśleć zbudowanie arki), zostaliśmy przywitani stosunkowo ciepłą pogodą i błękitnym(w miarę)niebem.

Ale zanim opuściliśmy lotnisko czekała nas jeszcze biurokratyczna opera mydlana związana z zarejestrowaniem naszej drony przy wjeździe. Stresu za dużo nie było, za to było mnóstwa czekania. I mam na myśli MNÓSTWO czekania. Na szczęście przedstawiciel hotelu wciąż na nas czekał i zaraz zorganizował taksówkę, która odwiozła nas do centrum miasta.

Lotnisko w Cusco jest dość blisko do centrum, wiec dotarliśmy, zanim zdążyłam mrugnąć dwa razy – akurat na czas, aby dołączyć do naszej internetowej lekcji koreańskiego. Nie ma lekko.