UK

The Tower Hotel and The Anchor pub

Due to some mistakes with hotel booking (the calendar is still too tricky for Marcin ;)), we have a room booked in the Tower hotel tonight. Work was busy today for both of us, so we arrived in London rather late. We drive straight to the hotel and check-in. The room is relatively modest, but the location is excellent – just in front of the Tower Bridge.

 

W związku z pewnymi błędami przy rezerwacji hotelu na spotkanie firmowe (kalendarz jest wciąż zbyt trudny dla Marcina ;)), mamy zarezerwowany na dzisiaj pokój w hotelu Tower. Oboje mieliśmy akurat urwanie gwizdka w pracy, więc do Londynu przyjechaliśmy dość późno. Jedziemy więc prosto do hotelu, żeby zrobić check-in. Pokój jest stosunkowo skromny, ale lokalizacja świetna – tuż przed Tower Bridge.

It is a bit too late for pictures, the sky is already black, without a hint of blue, but we still take some strolling across the bridge and then down the river on the south bank. It takes us less than half an hour to get to The Anchor, where we decided to have dinner tonight.

 

Trochę już za późno na zdjęcia, niebo jest już czarne, bez śladu koloru, ale i tak je robimy idąc przez most, a potem wzdłuż rzeki południowym brzegiem. Niecałe pół godziny zajmuje nam dotarcie do pubu The Anchor, gdzie postanowiliśmy zjeść dziś kolację.

The Anchor is one of the iconic pubs of London. It was built in the XVIII century in a place of a previous pub that was there for a few hundred years. Some records claim that William Shakespeare used to drink here. The interior is very traditional, with wood, exposed brick walls and a fireplace. The food is average, to be honest, but we did not go to be hungry.

 

The Anchor to jeden z kultowych pubów w Londynie. Został zbudowany w XVIII wieku w miejscu wcześniejszej gospody, która istniała tam przez kilkaset lat. Niektóre źródła podają, że pił tu sam William Shakespeare. Wnętrze jest bardzo tradycyjne, z dominującym drewnem, odsłoniętymi ścianami z cegły i kominkiem. Szczerze mówiąc, jedzenie jest raczej średnie, ale nie głodni nie wyszliśmy.

Breakfast at The Grant

We decided to be (financially) unwise and popped in for breakfast at The Grand. The food was really nice if not a great value for money, let’s face it, and the waiting time was somewhat ridiculous. Good thing we were not in a rush. Still, it was a very peasant morning, and we were just a few meters away from our friend’s jewellery show. More about it in the next entry.

 

Postanowiliśmy dzisiaj być (finansowo) niezbyt mądrzy i wpadliśmy na śniadanie do The Grand. Jedzenie było naprawdę dobre, chociaż stosunek jakości do ceny, spójrzmy prawdzie w oczy, nie powalał (a raczej powalał, ale z niewłaściwej strony) a czas oczekiwania na kolejne dania był chyba testem na cierpliwość klientów. Dobrze, że za bardzo się nie spieszyliśmy. Mimo wszystko poranek był przyjemny, a dodatkowy bonus śniadania w The Grand (stąd zresztą nasz wybór), to dosłownie kilkumetrowa odległość do pokazu biżuterii zaprzyjaźnionej z nami fantastycznej projektantki. Więcej o tym w kolejnym wpisie.

False start

I was too frustrated at first, and too ill later to make an entry about it when it happened. 26th of March was to be the day to start our first “far away” travel since lockdowns malarkey started in 2020. Our last trip before the pandemic was to Bangkok, our first trip “after” the pandemic we also planned for Bangkok. It took a lot of procedures and bureaucracy-infused steps, but finally, there we were at the Heathrow airport, a bit tired, but excited and ready to go. Only I tested positive on Covid PCR. No symptoms at all, all tests at home were negative, but at the airport my PCR was positive. Twice. (First time I thought it must have been a false positive, but nope, tough luck, the second trial replicated the first result). We spent a day at the airport (rebooking flights for the evening (before we knew it was in vain), rebooking tests, waiting for the test results, and then informing hotels and Agoda and sorting things out). The good thing was, we managed to postpone all the hotels without any extra costs, the bad thing was, I was ill. I remained asymptomatic for another 24 hours or so and then I was as sick as a dog. Marcin followed. At the end of the day, this PCR was a blessing in disguise. I cannot even imagine being so ill during travel.

 

Na początku byłam zbyt sfrustrowana, a później zbyt chora, żeby zrobić wpis, kiedy sprawy miały miejsce. Zatem mała podróż w czasie teraz. 26 marca miał być dniem rozpoczęcia naszej pierwszej „dalekiej” podróży, odkąd w 2020  rozpoczęły się blokady związane z pandemią. Nasza ostatnia podróż przed pandemią była do Bangkoku, nasza pierwszą podróż „po” pandemii (wszyscy udajemy obecnie, że pandemia się skończyła) zaplanowaliśmy również do Bangkoku. Wymagało to wielu procedur i biurokratycznych kroków, żeby uzyska Thai Pass, ale w końcu byliśmy na lotnisku Heathrow, trochę zmęczeni, ale podekscytowani i gotowi do drogi. Tyle tylko, że ja ni z gruszki ni z pietruszki dostałam nagle pozytywny wynik w Covid PCR. Brak objawów, wszystkie testy w domu były negatywne, ale na lotnisku moj PCR był pozytywny. Dwa razy. (Początkowo myślałam, że to musiał być fałszywie pozytywny, ale nie, jak pech to pech, druga próba powtórzyła pierwszy wynik). Spędziliśmy zatem „uroczy” dzień na lotnisku (przebukowanie lotów na wieczór (zanim dowiedzieliśmy sie, że na próżno bo i tak nie wylecimy), przebukowanie testów, oczekiwanie na wyniki testów, a następnie poinformowanie hoteli i Agody i przebukowanie terminow). Dobra strona medalu, to że udało nam się przełożyć wszystkie hotele bez dodatkowych kosztów, zła – moja choroba. Pozostałam bezobjawowa przez kolejne 24 godziny, a potem była masakra piłą mechniczną. Marcin poszedł w moje ślady. W sumie to ten pozytywny PCR był szczęściem w nieszczęściu. Nie wyobrażam sobie nawet takiego chorowania w podróży.

The sea of bluebells

We have just realised it is a season for bluebells. And we also started to learn (by trials and errors method, obviously) how to make proper reels on Instagram. Thus, we have decided to combine two things and drive to the woods belonging to the Hinton Ampner. I am a bit tired, to be honest; this week was tough at work, and we are not yet completely recovered from COVID. But the weather is lovely, and we have never visited Hinton Ampner before. The house is closed today, but we stroll around the gardens and then take a walk to the woods, and there we encounter a proper violet sea of bluebells. It must be just the perfect time as they bloom in abundance. It took us quite a few hours to take pictures and record all the clips we wanted, but it was big fun. My feet are hurting now, and I am so exhausted I will sleep like a baby tonight. See below what we have experienced today (some of the images are just mobile phone snaps).

Właśnie zdaliśmy sobie sprawę, że to sezon na dzwonki. Zaczęliśmy też uczyć się (oczywiście metodą prób i błędów), jak robić właściwe szpule na Instagramie. Postanowiliśmy zatem połączyć te dwie rzeczy i udaliśmy się do lasów należących do Hinton Ampner. Szczerze mówiąc, jestem dzisiaj trochę zmęczona; ten tydzień był ciężki w pracy, a my nie doszliśmy jeszcze całkiem do siebie po COVIDzie. Ale pogoda jest piękna, a my nigdy wcześniej nie odwiedziliśmy Hinton Ampner, więc nie ma co gnuśnieć w domu. Sam dworek jest dziś zamknięty, ale spacerujemy po ogrodach, a potem idziemy trasa przez należące do posesji lasy i tam napotykamy prawdziwe fiolotowe morze dzwonków. Musieliśmy trafić w idealny czas, kiedy kwitną one najobficiej. Kilka godzin zajęło nam zrobienie zdjęć i nagranie wszystkich klipów, które chcieliśmy nagrać, ale zabawa była przednia. Bolą mnie teraz stopy i jestem tak wyczerpana, że będę dziś spać jak niemolak. W galerii jak zawsze podsumowanie, czego doświadczyliśmy (niektóre obrazy to tylko zdjęcia z telefonu komórkowego, więc jakość trochę ograniczona).

The Black Rat

This time, we decided to visit the second Michelin recommended restaurant in Winchester - The Black Rat. Yeah, it is not your usual restaurant’s name, and neither is the logo on the menu showing the poor black rat pinned down by its four legs (and probably dead, but then it would have been worse had it still been alive, wouldn’t it?)… The restaurant is located in what we call “the black district” as there is also the Black Boy pub, the Black Bottle bar and The Black Hole B&B. Note to myself: do not come here on the 31st October perhaps…

Tym razem postanowiliśmy odwiedzić drugą rekomendowaną przez Michelin restaurację w Winchester - The Black Rat. Tak, nie jest to typowa nazwa dla restauracji, podobnie jak logo w menu przedstawiające czarnego szczura rozłożonego na plecach i przypiętego szpilkami, niczym eksponat w muzeum. Restauracja znajduje się w tak zwanej przez nas  „czarnej dzielnicy”, ponieważ znajduje się tam również pub Black Boy, bar Black Bottle, oraz hotel The Black Hole. Notatka dla siebie: może nie przychodźmy tutaj 31 października…

But here we are. The dining room resembles the old, quirky pub (it used to be a pub!) with some elements of an eccentric bookshop or antique shop thanks to various books, paintings, and other knickknacks and oddities filling the walls and corners. If you follow us for a while, you know we love quirky, so that is a good start.

Ale oto jesteśmy. Restauracja w środku przypomina stary, klimatyczny pub (kiedyś  to był pub!) z elementami ekscentrycznej księgarni lub antykwariatu dzięki różnym książkom, obrazom i innym bibelotom wypełniającym wszystkie ściany i zakamarki. A, że my kochamy taki styl, to wieczór zapowiada się dobrze.

We order our food (the menu is quite concise as opposed to the gin selection that goes on and on and on) and to fill in the waiting time they serve two types of bread with some butter. One bread is as black as the aforementioned rat. The colour is due to the black squid ink (and parmesan is added to it for a taste), and one was more ordinary but super tasty whole-wheat bread.

For a starter, Marcin takes venison tartare with nasturtium and shimeji mushrooms and I go for mussels with gnocchi. Both starters are really nice and so are the mains, lamb with artichoke for Marcin and steamed brill with king oyster mushrooms for me.

Zamawiamy nasze jedzenie (menu jest dość zwięzłe w przeciwieństwie do karty z ginem, która jest dłuższa niż Pan Tadeusz) i aby wypełnić czas oczekiwania, serwują nam dwa rodzaje chleba z masłem. Jeden chleb jest tak czarny jak wspomniany tytułowy szczur. Kolor zawdzięcza czarnemu atramentowi kałamarnicy (i dla smaku dodali do niego także parmezan), a jeden był bardziej zwyczajny, ale super smaczny z pełnoziarnistej mąki. Na przystawkę Marcin bierze tatar z dziczyzny z nasturcją i grzybami shimeji, ja wybieram małże z gnocchi. Obie przystawki są naprawdę smaczne, tak samo jak dania główne, jagnięcina z karczochami dla Marcina i skarp gotowany na parze z boczniakami królewskimi dla mnie.

We do not tend to shy away from puddings. My choice is somewhat unusual as I ignore chocolate and go for pistachio and olive oil cake with rhubarb, cheesecake and mascarpone sorbet. Try to beat it. However, Marcin makes up for my diversion and goes for my usual choice, ordering chocolate with porcini mushrooms, chestnut and filo pastry. And he loves it. But we share the deserts of course.

We had a really pleasant evening at the Black Rat, the atmosphere was nice, the staff was friendly, and the food was very decent, too.

 

Razem z Marcinem raczej nie należymy do osób stroniących od deserów. Mój dzisiejszy wybór jest nieco nietypowy, bo ignoruję czekoladę i wybieram ciasto pistacjowo-oliwkowe z rabarbarem, sernikiem i sorbetem mascarpone. Marcin naprawia jednak moje odstepstawa od normy zamawiając czekoladę z borowikami, kasztanami i ciastem filo. I jest potem zachwycony tym wyborem. Ale oczywiście dzielimy desery między sobą.

I tak spędziliśmy naprawdę przyjemny wieczór w Black Rat, atmosfera była miła, personel był przyjazny, a jedzenie było bardzo przyzwoite.