sunrise

Art in Paradise

To nasze ostatnie śniadanie w Golden Tulip bo po południu przenosimy się do U Pattaya

It is our last breakfast in the Golden Tulip as this afternoon we transfer to the U Pataaya.

For now, we leave our luggage at the hotel and take a taxi to the Art in Paradise. And there, for several hours, we behave like seven-year-olds. I don't need to write anything; the pictures are enough.

Zostawiamy nasze bagaże w recepcji hotelu i jedziemy taksówką do Art in Paradise. I tam przez kilka godzin zachowujemy się jak siedmiolatki. nie muszę nic pisać; zdjęcia wystarczą.

And they also had ice-cream :)

No i mieli także lody :)

Sun rises above Sanctuary of Truth

We get up before the sunrise and move…. to the balcony. This is how lazy people take sunrise pictures! But with the view of Sanctuary of Truth from your windows, it totally makes sense. (We also took some images from the beach…)

Wstajemy przed wschodem słońca i ruszamy…. na balkon. W ten sposób leniwi ludzie robią zdjęcia wschodu słońca! Ale z widokiem na Sanktuarium Prawdy z okna, to nawet ma sens. Kilka zdjec zrobiliśmy także z plaży.

Before we set off to visit the sanctuary, we stop for breakfast at our hotel and it is really pleasant. Now we are ready.

Zanim wyruszymy na zwiedzanie sanktuarium, zatrzymujemy się an (bardzoprzyjemne)śniadanie w naszym hotelu. Teraz już jesteśmy gotowi.

Sunrise

 

We get up early today and get to the park before sunrise. Cicadas make crazy noise; the temperature is perfect (assuming you like hot weather), and the colours are beautiful. We take some pictures, test new equipment, and walk back to the hotel. Bonus: 12 000 steps ticked off before breakfast.

 

Wstajemy dziś wcześnie i docieramy do parku przed wschodem słońca. Cykady są szokująco głośne; temperatura jest idealna (zakładając, że ktoś lubi lato), a kolory piękne. Robimy zdjęcia, testujemy nowy sprzęt fotograficzny i wracamy do hotelu. Bonus: 12 000 kroków jeszcze przed śniadaniem.

Last sunrise in Aleenta

Last sunrise at Aleenta is simply gorgeous. The colours are exquisite, first dark, saturated purples and blues, then oranges and as sun starts to be visible, sea is basking beautifully in reflected gold. 

Ostatni wschód słońca w Aleenta. Kolory są przepiękne, najpierw mocno nasycone fiolety, niebieskości, magenta, potem pomarańcze, a gdy słońce zaczyna być już widoczne, morze zaczyna lśnić ciepłym złotem. 

We run to the water in our “night gowns”, Marcin doing a bit of Tai-chi, and the day could not start any better.  

Pędzimy zamoczyć stopy w wodzie, w tym, w czym spaliśmy, kogo to obchodzi. Marcin ćwiczy Tai-chi, a ja taplam się w (wiecznie zaskakująco) ciepłej wodzie. Dzień nie mógł zacząć się lepiej. 

Breakfast is, as always, delicious and Aleenta managers kindly say they will give us a lift to our next hotel. Bye, bye, Aleenta. You were splendid.

 Śniadanie jest jak zawsze pyszne a manager  Aleenty oferuje, że podwiozą nas do naszego następnego hotelu. Pa-pa Aleenta, wszystko było super. 

We overslept, kind of...

The morning is glorious again and we run to the beach basking in purples and pinks, where we splash warm (and I mean warm!) water and wait for the sun to rise. And then it seems too early for breakfast so we go back to sleep for an hour but we sleep longer... So I end up going for breakfast with wet hair and very unevenly smeared foundation (I had 30 second to do it). Who cares :). Breakfast is as always delicious, and we both go for morning soup - unthinkable at home, seems to be the most natural choice here. Plus how I love Aleenta’s fresh juices (there are four types: guava, pineapple, apple, and orange). I drink too many of them, I know. But try to stop me… Before we notice it is time to go, the car with our driver is already waiting for us - exciting day ahead as I hope to meet some langurs face to face for the first time ever. Let’s hope they are not too shy…

 Poranek znów jest przepiękny i zaraz po otwarciu oczu biegniemy na plażę skąpaną w purpurach i różach, gdzie czekamy na wschód słońca – stopy zamoczone w ciepłej (ciepłej!) wodzie, twarze wystawione do słonej bryzy. A potem wydaje się, że jest za wcześnie na śniadanie, więc kładziemy się jeszcze na godzinkę, ale śpimy dłużej... Kończę więc na śniadaniu z mokrymi włosami i bardzo nierówno roztartym podkładem (miałam 30 sekund na zrobienie makijażu). I kogo to obchodzi? Na szcęscie nikogo :). Śniadanie jest jak zawsze pyszne i tym razem oboje wybieramy na główne danie zupę - nie do pomyślenia w domu, tutaj wydaje się to najbardziej naturalnym wyborem. Uwielbiam też świeże soki Aleenty (są cztery rodzaje: guawa, ananas, jabłko i pomarańcza). Wlewam ich w siebie dużo za duo, ale szczęśliwi kalorii nie liczą. Raz, dwa, trzy i już czas na nas, samochód i kierowca czekają przed bramą - ekscytujący dzień przed nami ponieważ mam nadzieję spotkać się pierwszy raz twarzą w twarz z langurami. Miejmy nadzieję, że uda nam się je wypatrzeć…