UK

Assheton Arms

Last night we spent in the Assheton Arms, a inn overlooking a pleasant village of Downham. The whole village has this lovely old-fashioned feel, as if time run much slower here and so you move 60-80, maybe even 100 years back when you enter… You nearly expect to see people dressed differently (but this did not happen!). The inn is located opposite a charming village church, and even though this morning welcomed us with cloudy sky and a few droplets of rain (fortunately it did not started to rain properly) it was beautiful enough to take a 360 degrees panorama – check below.

The inn itself was quite OK, the room all decorated in grey and beige had a big comfortable bed and a very nice bath tub, and that is what we needed the most last night.  We have had our continental breakfast (they did not serve hot breakfast today) and it is now time for the second part of our journey to Edinburgh. See you from there.

 

Ostatnią noc spędziliśmy w Ashheton Arms, w samym środku bardzo malowniczej wioski Downham. Downham to jedno z tych miejsc, gdzie ma się wrażenie, że czas płynie tu znacznie wolniej i nagle jesteś jakieś 60-70 , może nawet 100 lat wcześniej… Prawie spodziewasz się, że zobaczysz ludzi ubranych w stroje charakterystyczne dla epoki (co, rzecz jasna, nie ma jednak miejsca). Nasz hotel znajduje się naprzeciwko uroczego wiejskiego kościoła i choć tego ranka przywitało nas dość mocno zachmurzone niebo, a nawet kilka kropel deszczu (na szczęście nie rozpadało się na dobre) to było na tyle ładnie, że zrobiliśmy panoramę 360 stopni – link do panoramy znajdziecie poniżej.

Sam zajazd był całkiem OK, nasz pokój utrzymany w szaro-beżowych tonacjach miał duże wygodne łóżko i równie dużą wannę, i to jest to, czego najbardziej potrzebowaliśmy ostatniej nocy. A teraz zjedliśmy kontynentalne śniadanie (śniadania na gorąco dzisiaj nie serwowali) i czas na drugą część naszej podróży do Edynburga. Do zobaczenia zatem już stamtąd.

New adventure begins at the Emporium...

We are on the go again! First time since Covid malarkey kicked in we are on a proper vacation, even if still within the UK. We are off to Scotland, but decided to stop for the night halfway through the way and as our B&B is not serving dinners tonight, we sidetracked to a nearby Clitheroe to dine in the Emporium.

I am oh so tired; I have been working the whole weekend and then also through the night, practically until we left this noon (after somewhat haphazard packing), and Marcin is not much better but we do not regret coming here for the food. The place has a tone of character; it is housed in the former chapel, and lavishly decorated with huge mirrors, framed pictures and paintings, and fantastic crystal lamps. I understand that furniture is on sale so the pub also works as a showroom and so the interior details probably change on regular basis.

For our mains, we take pan-fried sea bass with asparagus, artichoke and cauliflower puree, and mussels in garlic sauce that come with potato fries for some reason. The food is quite OK, especially mussels, and the deserts (warm chocolate brownie served with ice cream for me and a selection of ice cream for Marcin) are even better. So here it is, the beginning of the new adventure.

Znowu jesteśmy w drodze! Po raz pierwszy od pojawienia się pandemii jesteśmy na porządnych wakacjach, nawet jeśli wciąż jedynie w obrębie Wielkiej Brytanii. Wyruszyliśmy dzisiaj do Szkocji, ale zdecydowaliśmy się zatrzymać na noc w połowie drogi, a ponieważ nasz hotel nie serwuje aktualnie wieczornych posiłków, zboczyliśmy do pobliskiego Clitheroe, aby zjeść w Emporium.

Jesteśmy naprawdę zmęczeni - to był pracujący weekend, a potem jeszcze pracowałam całą noc z niedzieli na dzisiaj, a Marcin w sumie też miał niewiele lepiej, ale nie żałujemy, że przyjechaliśmy tu na obiad. Emporium ma tonę charakteru; mieści się w dawnej kaplicy, wnętrza są urządzone z rozmachem w dość eklektycznym stylu, ściany zdobią ogromne lustra w wielkich złoconych ramach, wszędzie wiszą kryształowe lampy, ale przy tak wysokich sufitach nie jest to ani trochę przytłaczające. Z tego, co rozumiemy, niektóre widoczne tu rzeczy można kupić, więc pub pełni również funkcję wystawowe – dekoracja jego wnętrza prawdopodobnie zmienia się dość regularnie.

Czas na obiadokolację. Na dania główne wybieramy smażonego okonia morskiego ze szparagami, karczochami i puree z kalafiora oraz małże w sosie czosnkowym, które z jakiegoś powodu są tu podawane z frytkami. Desery (czekoladowe brownie podawane z lodami i wybór lodów dla Marcina) są jeszcze lepsze. I takim sposobem przyjemny obiad w losowo wybranej miejscowości  staje się początkiem nowej wakacyjnej przygody.

The Jetty, Southampton

It is our first visit to The Jetty, Southampton. The restaurant is located on the ground floor of the Harbour Hotel and we have a table close to the panoramic windows with an excellent view of The Ocean Village Marina. Firstly come the cocktails and they are fantastic. And I mean it. Tiramisu martini is to die for. Food-wise, we go for a la carte menu today, as we had a late lunch and I do not think we are hungry enough for the tasting menu. Next time for sure. The food is tasty and beautifully served but the beef fillets are more like sirloin than fillets. Still, it is not a bad dinner if quite overpriced. No regrets though, especially that deserts were splendid.

 

To nasza pierwsza wizyta w The Jetty, Southampton. Restauracja znajduje się na parterze hotelu Harbour. Nasz stolik jest przy panoramicznych oknach z doskonałym widokiem na przystań „Ocean Village”.  Jako pierwsze wjeżdżają koktajle i są fantastyczne. Tiramisu martini to przysłowiowe niebo w gębie. Wybieramy na dzisiaj pozycje z menu a la carte, zjedliśmy bowiem późny lunch i nie jesteśmy wystarczająco głodni, żeby docenić menu degustacyjne. Następnym razem. Jedzenie jest generalnie smaczne i pięknie podane, jedyne ale to, ze filet wołowy bardziej przypomina sirloin niż fileta. Mimo to nie jest to zły obiad, chociaż cena chyba jednak przewyższa jakość. Ale nie, niie żałujemy, zwłaszcza, że desery były bardzo smaczne.

The Vyne - first visit

After the visit to Hampton Court last summer, it only makes sense to call on The Vyne, a Tudor mansion built in the XVI century for Lord Sandys, Henry VIII's Lord Chamberlain (which later passed into the hands of the Chute family for about 300 years). Lord Sandys was remaining is a good grace of the King Henry the VIII, who even visited the Vyne three times, including a visit with his wife Katherine of Aragon and later with his back then mistress, Anne Boleyn.

The Vyne is located not far from Basingstoke, and it is a Grade I listed building.

  

Po wizycie w Hampton Court porzedniego lata nie ma chyba innej opcji, niż odwiedzić the Vyne, rezydencję Tudorów zbudowaną w XVI wieku dla lorda Sandysa, lorda szambelana Henryka VIII (rezydencja ta później przeszła w ręce rodziny Chute na około 300 lat). Lord Sandys pozostał w dobrych łaskach króla Henryka VIII, który nawet trzykrotnie odwiedził the Vyne, w tym jedna wizyta była z żoną Katarzyną Aragońską, a jedna z wówczas jeszcze kochanką, Anną Boleyn.

The Vyne znajduje się niedaleko Basingstoke i jest zabytkowym budynkiem klasy I.

To get to the house we stroll along a beautiful ornamental lake (3 1/2 acres or so) formed from former fishponds and fed by the Wey Brook.

Droga do rezydencji prowadzi wzdłuż pięknego, ozdobnego jeziora (około 3,5 akrów) utworzonego z dawnych stawów rybnych i zasilanego przez Wey Brook.

The classical portico (pictured below) on the riverside was added in XVII century and the Palladian staircase in the XVIII century.

Klasycystyczny portyk od strony północnej (nad rzeką) dobudowani w XVII wieku (zdjęcie niżej), a w wieku XVIII powstała palladiańska klatka schodowa.

The house holds treasures collected by the Chute family, including furniture, tapestries and paintings, Murano glass and silk wall hangings.

 

W domu znajdują się skarby zebrane przez rodzinę Chute, w tym meble, gobeliny i obrazy, draperie ze szkła Murano i jedwabiu.

The Tudor chapel boasts its 500 year-old Majolica tiles, Renaissance stained glass, and exquisite wood,. It is also worth to pay attention to the period linen-fold panelling in the oak gallery. This is meant to resemble the folds of a linen sheet but in wood

 

Kaplica Tudorów szczyci się 500-letnimi płytkami z majoliki, renesansowymi witrażami i wykwintnym drewnem. Warto również zwrócić uwagę na stylową boazerię “płócienną” w dębowej galerii. Ma to przypominać fałdy lnu lub płótna, ale wykonane jest w drewnie.

The house is set in 13 acres of beautiful, relaxing gardens. These include herbaceous borders, a wild garden and orchard, lawns, lakes and woodland walks. 

 

Dom położony jest na 13 akrach pięknych ogrodów zawierających rabaty kwietnie i zielne, tzw. „dziki” ogród, sad, trawniki, oraz scieżki przez tereny zalesione.

The garden contains what could be the oldest garden building in England, a summerhouse dating from the 1630s.

 W ogrodzie znajduje się prawdopodobnie najstarszy budynek ogrodowy w Anglii, altana z lat trzydziestych XVII wieku.

After the tour  of the house and ice-cream break, we spend majority of the afternoon chasing for single flowers and playing with the light in the camera.

 

Po zwiedzaniu domu i przerwie na lody, większość popołudnia spędzamy na poszukiwaniu pojedynczych kwiatów w ogrodzie i na łące i fotograficznej zabawie ze światłem.

Cliffhanger

Temperature-wise, the weather was maybe not too bad, but the promise of rain was lingering in the air. And so we decided a short walk alongside a beach (not too far from the car so that we could run to the safety, or rather dry-ety, relatively quickly) and a good lunch would make this afternoon. Highcliffe was chosen as the destination point with its gloriously located Cliffhanger restaurant as a source of food (you know us, any trip is a good excuse to pack the food in our belies…). We had hot chocolate and beer (not too difficult to guess who got what, is it?) and a big bowl of mussels each, followed by cake and tea/coffee. Next time we will try to walk all the way from here to the Highcliffe Castle and back.

Jak chodzi o temperaturę, to pogoda może nie była najgorsza, ale zapowiedź deszczu zdecydowanie wisiała w powietrzu. Zdecydowaliśmy się więc na krótki spacer wzdłuż plaży (niezbyt daleko od samochodu, żeby w miarę potrzeby móc szybko dobiec w suche miejsce) i - rzecz jasna - lunch. Jako cel dzisiejszej wyprawy wybraliśmy Highcliffe ze wspaniale położoną restauracją Cliffhanger jako główną atrakcją dnia (jeśli nas już chwilę czytacie, to wiecie,  że każda wyprawa to dobry pretekst, by jeść…). W Cliffhanger wzięliśmy gorącą czekoladę i piwo (nietrudno chyba zgadnąć, kto co zamówil) i dużą miskę muszelek każdy, a następnie ciasto i herbatę / kawę. Przy następnej wizycie spróbujemy przejść całą drogę stad do zameczku Highcliffe i z powrotem.